wtorek, 11 lutego 2014

Uwaga, tutaj będą truizmy



To co najbardziej lubię w naszym małżeństwie, to „momenty zaskoczenia” czy raczej „zadziwienia”. To takie chwile „przebudzenia”, w których uświadamiam sobie niezwykle jasno, że nic więcej mi w życiu nie potrzeba, że wszystko czego potrzebuję zamyka się w ramionach TEGO mężczyzny, przy którym zasypiam i przy którym się budzę.
Że ten oto mężczyzna, który obok mnie spaceruje, śpi, je, „gra w Sheparda”, gotuje parówkę i sprząta kibel, to najlepsze co w życiu mogło mi się przydarzyć. I jakkolwiek byłoby trudno (pod różnymi względami), to jest Ktoś, kto pomimo wszystko będzie przy mnie. Będzie mnie kochał mimo wszystko. Wiem, że to banalne…ale cóż poradzę. I z góry przepraszam „mądre głowy”, które właśnie mówią: „minie im…”, „ciekawe czy to samo powiecie za 5-10 lat…”, za poniższy akapit. 



Zanim zaczniecie udzielać miliona złotych rad, uprzedzać, że wszystko się skończy, że przyjdzie szara rzeczywistość, że trzeba myśleć bardziej „przyszłościowo”, że „trzeba się przygotować”, że będzie teraz tylko gorzej…, to zanim coś powiecie, uderzcie trzy razy głową w ścianę a później na dokładkę przytrzaśnijcie sobie język w drzwiach. I nie, że nie macie racji… może ją macie, może wasze doświadczenie tak mówi, ale co to komu da, jeśli będziecie to „sprzedawać” innym?! Myślicie, że kogoś uratujecie? Uchronicie przed popełnieniem błędu? Że mu w tej chwili pomożecie? Jeżeli nie popełni "waszego błędu" to i tak popełni "swój błąd". Jeśli by natomiast potrzebował pomocy, to by o nią poprosił! Może ja jakaś przewrażliwiona pod tym względem jestem, ale jak płachta na byka działają na mnie „złote rady” i pouczenia. Jeżeli ich chcę, jasno o nie proszę. Potrafię też prosić o pomoc. Ostatnio byłam w takim mętliku, że w zasadzie od każdej osoby oczekiwałam rady… a ostatecznie odpowiedź przyszła sama z czasem i dojrzała we mnie, a kiedy była gotowa, wtedy po prostu się pojawiła. Choć czasem chciałoby się (znaczy się mam taką pokusę) mieć odpowiedź na tu i teraz, szybko, precyzyjnie, z wysokim poziomem gwarancji skuteczności…




Jednak w ostatecznym podsumowaniu pod tym względem jestem, i pewnie pozostanę, orędowniczką teorii „dorastania do wszystkiego”. Do życia, do związku, do siebie samej. I najbardziej cenię w moim życiu osoby, które mi po prostu w tym dorastaniu towarzyszyły, dawały przykład cierpliwości i autentyczności bycia ze mną. I jestem największą szczęściarą na świecie, że takiego właśnie towarzysza życia mam przy sobie „all inclusive”. I taka jest moja definicja miłości: ciągle dojrzewać i zmieniać się na lepsze. 



"Truizmy rodzą się jak gwiazdy, choć może nie zapadają się w sobie pod ciężarem wstydu. Oto jeden z nich: na wszystko przychodzi czas. Na pytania, na odpowiedzi, na wątpliwości i zrozumienie. Oto drugi z nich: żeby dokądkolwiek dojść, należy wyjść."


Ignacy Karpowicz, "Cud"


 A więc idziemy, spacerujemy zabłoconymi ulicami Starówki tej wiosno-zimy, rozmawiamy o zmianach. A Miłosz ni stąd ni z owąd wygłasza monolog: „Wiesz... ja to jestem szczęściarzem. Nie dość, że mi się podobasz pod względem zewnętrznym, to dobrze mi się z Tobą rozmawia i dyskutuje, a na dodatek łączy nas miłość! Nawet jakby jeden czynnik się skończył, pozostają dwa następne”. 
O, taki pragmatyzm to ja lubię!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz