Dziś będzie w trochę innym stylu… dziś będzie trochę o mnie
(?) i może trochę… nostalgicznie?
Każdy z nas jest dziwakiem – im prędzej zdamy sobie z tego
sprawę, tym większa z tego korzyść dla nas.
Wśród bajkowych postaci moim ulubionym bohaterem był zawsze
Włóczykij. I nie, żebym namiętnie oglądała Muminki, bo Smerfy były tysiąc razy
lepsze, ale będąc dzieckiem Włóczykij miał dla mnie coś magicznego i
pociągającego w sobie. Może właśnie to, że był dziwakiem?
Zawsze było mi jednak raczej daleko do stylu bycia
współczesnych włóczykijów i podziwiałam odwagę ludzi, którzy z jednym małym
plecakiem puszczają się „stopem” na drugi kraniec Europy, zawiązując
przypadkowe znajomości i uzależniając swój byt od życzliwości obcych ludzi.
http://www.christophermccandless.info/ |
Osobą,
którą wywarła na mnie ogromne wrażenie (podziw i przerażenie jednocześnie) był
i jest Christopher McCandless, znany również jako Alexander Supertramp
(Aleksander Superwłóczęga). Młody,
wykształcony chłopak, który zostawia absolutnie wszystko włącznie ze swoim
prawdziwym imieniem i nazwiskiem, by stać się bezdomnym wędrowcem i ruszyć w
swoją „Wielką Alaskańską Odyseę”, gdzie z
dala od ludzi i cywilizacji ćwiczył swój fizyczny i duchowy rozwój, zapisując w
dzienniku swoje przemyślenia. Koniec jego włóczęgi był smutny, ale o tym może
później.
Z czasem odkryłam bowiem, że każdy ma swoją własną sztukę włóczykijstwa,
którą musi sam odkryć i wypracować. A w Polsce nie trzeba planować srogich
podróżniczych przygód – one zdarzają się same np. możesz utknąć na kilka godzin
w lesie, bo na trasie twojego pociągu ukradziono szyny - fakt z podróży PKP w
ostatni długi weekend. Zdarzyło mi się spać na ławce na dworcu PKS i wylądować
z przypadkowymi ludźmi o 3 nad ranem w krakowskiej pijalni wódki i wina, ale to
były raczej wyjątki od reguły przewidywalności i bezpieczeństwa, których chcą
czy nie chcąc się trzymam.
Na trop moje sztuki włóczykijstwa wpadłam dzięki wskazówce,
którą udzieliła mi pewna osoba w przełomowym dla mnie czasie. „Rusz się! Jeżeli
ci źle, rusz w drogę. Nie musisz mieć konkretnego celu, ważna jest zmiana
otoczenia, zmiana uwagi, zmiana układu odniesienia… Rozchodź to!”. Moim
zadaniem wtedy było chodzić po mieszkaniu, ale jakoś z mieszkania wyszłam na
osiedle a później „na miasto” a jeszcze później „za miasto”… Efektem moich
ówczesnych wędrówek było nie tylko „rozchodzenie problemu”, ale gratisowo
odkryłam swój „sposób na siebie”, sposób na własną „sztukę życia”, którą można
zawrzeć w archetypie człowieka w drodze, w podróży - homo viator. I dobrze mi
z tym było, że ciągnie mnie raczej do miejsc opustoszałych, cichych, do miejsc,
gdzie jestem zdystansowanym obserwatorem ludzi lub rzeczy.
Potrzeba mi samotności, po to by być później blisko ludzi.
Potrzeba mi dystansu, by móc się zaangażować. Potrzeba mi ruchu, by docenić wartość domu.
Potrzeba mi szaleństwa podróży czy dziwactwa miejsc podróży, by nie dać się
zapędzić w kozi róg społecznych schematów i chorych powinności.
Taka życiowa filozofia włóczykijstwa ma oczywiście
bezpośredni wpływ na bycie z kimś w związku. Dlatego jedną z pierwszych rzeczy,
którą Miłosz dostał ode mnie, to kartka z fragmentem „Proroka” Kahila Gibrana.
Bardzo ludzie ten zbiór sentencji a definicja małżeństwa, którą podaje Gibran,
bardzo mi odpowiada.
I nie to, że mam zamiar wprowadzać alternatywny model „małżeństwa
bez zobowiązań”, ale świadomość potrzeby i nawet konieczności samotności (także
a może przede wszystkim) w relacji jest uwalniającym źródłem radości z bycia z
kimś i bycia dla kogoś.
I takie mam też przemyślenia o moim idolu Superwłóczędze. Chris
zginął w samotności z wygłodzenia i wycieńczenia w swoim „magicznym autobusie”
na Alasce. Dopełnił w ten sposób obraz outsidera. Jednak w jednej ze
swoich ostatnich notatek z Alaski przebija tęsknota za domem, miłością,
bliskością…
Podróż, włóczęga wybija nas z usypiającego rytmu
przyzwyczajeń i oczywistości, pokazuje nową perspektywę. A ta perspektywa
pozwala TRWAĆ, gdzie nie ruszając się fizycznie z miejsca, odbywa się niezwykłe podróże.
Wracając z weekndowej samotnej wyprawy w Beskid Żywiecki – znalazłam
w moim notatniku fragment z fenomenalnej dla mnie książki Jona Krakauer „Wszystko
za życie”, która opowiada o życiu Chrisa McCandlessa.
Wciąż na nowo zatrzymuje się nad mocą tych słów. Może i ktoś
z Was odkryje w nich coś dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz