środa, 12 czerwca 2013

„Już mi niosą suknię z welonem…”


Zupełnie nie wiem dlaczego, często w weselnym repertuarze spotykam  piosenkę „2 plus 1”, a że wydaje mi się, że bardziej anty-ślubnej i anty-weselnej piosenki już nie można sobie wyobrazić, to postanowiłam zrobić do niej anty-interpretację. Have Fun!

 


Już mi niosą suknię z welonem – sorry, nie będzie welonu – a moja Mama: „Bój się Boga, co ludzie pomyślą?!” – wyjaśniam: nie ma w tym żadnego „ukrytego przesłania”!  już jako dziewczynka wiedziałam, że nie w welonie pójdę do ślubu, tylko… :P 

Już Cyganie czekają z muzyką – Panu z Cymbałami mówimy stanowcze „NIE!” – godnie zastąpi go „Wodzirej Collectiv”:)

Koń do taktu zamiata ogonem – żadnego konia nie przewidujemy, trzymamy się swojej marki… czyli Mercedesa! 

Mendellsohnem stukają kopyta – hmm, jeżeli Ksiądz wykaże się poczuciem humoru, to… ktoś inny nada naszym wspólnym krokom rytm ;) 

Jeszcze ryżem sypną na szczęście – żadnego ryżu, żadnych grosików… błagam! – kto to będzie sprzątał później?! *

Gości tłum coś fałszywie odśpiewa – specjalistka ds. muzyki z „Made in Haeven” – Lena Maria „Misiak” Durlak Wam nie pozwoli – podpisałyśmy intratny kontrakt w tej sprawie :P 

Złoty krążek mi wcisną na rękę – kurde, tu się obawiam, bo w ciepłe dni to naprawdę go trzeba wciskać na palec, ale w zimne dni za to mi spada (jaką pogodę wróżycie na 13 lipca? Bo my gradobicie z huraganem, więc jest nadzieja, że nie trzeba go będzie wciskać :P) 

i powiozą mnie windą do nieba – jeżeli się już gdzieś wybieram, to raczej z własnej woli i tylko w doborowym towarzystwie – mam nadzieję, że zadbają o to Mój Przyszły Mąż i Drodzy Goście :)





* Tutaj będzie mała anegdotka  / sugestia.
Jest kwiecień 2012r. Miłosz za trzecim podejściem wprasza się do mnie do Warszawy. Ogólnie atmosfera wokół jego przyjazdu jest… mało powiedziane, podniosła – wybiera się jak Sójka za morze, planując trasę, postoje, tankowanie… i (o zgrozo!) wyjeżdżając do Stolycy o 3 w nocy ze świętokrzyskiego… Można się było zestresować co nie? No i jest. Ubrany w nieodłączną skórę, czarne (ciut przyciasne;)) spodnie i „buty od święta” z Wojasa, które przy jeździe samochodem musi rozpinać. Napięcie sięga zenitu. Żadne z nas za bardzo nie wiem jak się odezwać, zachować… I wtem Miłosz zza pazuchy wyciąga… bańki mydlane. „Kwiatki w trakcie podróży by umarły, więc przywiozłem Ci inny prezent”. Od tej chwili nie było już tak… strasznie :)

p.s. w drugiej kieszeni kurtki miał lokalne wino… „Krzepkie”;)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz