Że „trzynastka”
to liczba szczęśliwa, wiadomo nie od dziś …przynajmniej my trzymamy się tej
wersji:)
I myślę, że
ten „13-sty w piątek” jako data zaręczyn to nawet tak spontanicznie wyszedł…
Trzynastego miałam wracać z delegacji z Niemiec. Pamiętam
jak jeszcze podczas jednego ze spotkań, odbierając SMS od Miłosz, powiedziałam
jednemu znajomemu panu: mam przeczucie, że po powrocie Milo będzie się oświadczał…
Ale przeczucia przeczuciami – już od miesiąca rzucał teksty przy dłubaniu w
nosie: ej, zostań moją żonoom!;)
Wracam zatem stęskniona
późnym popołudniem do mieszkania, Miłosz kończył pracę dopiero po 21, więc
zdążyłam się trochę ogarnąć i jak przystało na prawdziwą gospodynię domową…
zamówić pizze na telefon (smak: cztery sery) + nieodłączną pepsunię (choć wtedy
to chyba była cola:/). Czekam zatem na
mego pana, gapiąc się w tę pizzę, a ten przychodzi jakiś taki rozkojarzony: tu się
chce kąpać, tu się chce przytulać, tu czegoś mu brakuje i mówi, że musi wyjść…
Cóż, wiem
tylko, że poszedł do piwnicy (a to zupełnie inna historia:)) i
wrócił z różami.
Później
było już tak dużo emocji, że nie pamiętam słów, których i tak bym nikomu nie
zdradziła…
I w tej
podniosłej atmosferze, wśród obopólnych łez na kuchennej podłodze, Miłosz w
jedyny wyjątkowy dla siebie sposób, ni stąd ni zowąd, stwierdza: fajnie
wyglądają te róże w pizzy.
Zatem
obrazem dla tego dnia niech zostaną czerwone róże w pizzy cztery sery:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz