środa, 29 sierpnia 2012

W piątek czy-nas-tego?


Do piątku 13 przygotowywałem się co najmniej od tygodnia, choć oczywiście chytry zamysł urodził się w mej głowie już dużo, dużo wcześniej. Wiele rzeczy trzeba było dograć, np pierścionek, po który pojechałem do rodziców (bo to rodowy ;P), aż w dalekie świętokrzyskie. Pominę fakt, że pod Radomiem samochód mi się zepsuł, ale że należy do tej grupy wozów, co jak się zepsują to jadą dalej tak też w swej łaskawości, po godzinie uczynił :D

No to siedzę u rodziców, gadka "a kto to ta Agnieszka? I żeśta studiowali razem? A czemu jej nie widzieliśmy?" i na koniec mama rzekła:
- Tylko pamiętaj synu, nie rób tego w piątek.
- Ok - odparłem.
No i wracam w niedzielę do Warszawy, tym razem mesior jechał na pełnym wypasie. ;)
Aga miała wracać właśnie w piątek w tygodniu, w którym akurat robiłem 13-21. Na początku miałem chytry plan, że zjemy sobie ładnie kolacyjkę, zajmiemy się sobą i jakoś przetrwamy ten piątek, tak aby zastosować się do maminej przestrogi, a oświadczę się rano, elegancko przy śniadaniu, które ambitnie miałem przygotować do łóżka. Także plan miałem w miarę opracowany.
Ale jak to się oświadczać bez kwiatów? Umyśliłem więc, że kupię róże, 8 róż za każdy rok znajomości z Agnieszką i wstawię je w wiaderku do piwnicy, bo gdzie rano będę w sobotę po kwiaciarniach biegał.
No to chwyciłem agnieszkowy rower, który to akurat stał w przedpokoju i jadę do kwiaciarni na rogu Żeromskiego i Perzyńskiego (koło "Filmów" jak to mówimy z Agą). 
- Poproszę 8 róż, tych wysokich - zawołalem od wejścia, zaraz po dzień dobry.
- A 8 to tak specjalnie? - zapytała kwiaciarka.
- Tak. Taki mam zamysł - odparłem.
- Róże, bez przybrania, to będzie tyle i tyle.
- Wie pani co? ... Jednak wezmę 7, bo mi kasy nie starczy - wypaliłem jak osioł.
Mina pani kwiaciarki bezcenna.
Zabrałem 7 róż, wsadziłem do piwnicy w wiaderko po mopie, z nadzieją że wytrzymają w miłym piwnicznym chłodku do soboty.

Dalej jest jak we wpisie Agnieszki, nie za bardzo wiedziałem co robię, bo chyba emocje mną kierowały, pamiętam, że i owszem popłakaliśmy się, ale Agnieszka na pewno powiedziała TAK :D (na 100%)

Na zakończenie dodam tylko tyle, że opowieść o różach bardzo Ją rozbawiła. A róże ustały na stole kuchennym ponad dwa tygodnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz