środa, 21 sierpnia 2013

"Grejt sakses" jak mawiał Borat Sagdijew


Czy jesteśmy zadowoleni z organizacji i przebiegu naszego ślubu i wesela? 
Zdecydowanie tak! 
Ceremonia zawarcia związku małżeńskiego miała w sobie "to coś", na czym nam najbardziej zależało. To, coś osobistego, radosnego, wyjątkowego... I złożyło się na to wiele elementów. Natomiast na własnym weselu bawiliśmy się jak wariaty, co mamy wrażenie udzieliło się też i innym. 

I jeżeli ktoś się nas spyta co było kluczem do tego sukcesu, odpowiemy jednym tchem: S P O N T A N I C Z N O Ś Ć !
Byliśmy sobą i działaliśmy spontanicznie:)
Spontaniczności nie można mylić z absolutnym brakiem przygotowania/organizacji, bo tu na ten przykład mój "niemiecki Ordnung", by mi w nocy nie pozwolił spać;) Z "ordnungu" są zatem zielone elementy, opisane pokoje, mapki, transporty, osobiście wybrane czytania liturgiczne i pieśni, trampki na przebranie, playlista dla wodzirejów i biała nitka z igłą w razie "w"...:) Ze spontaniczności jest chodzenie "za rękę" zamiast "pod rękę", całusy, ukradkowe spojrzenia i uśmiechy, ciągłe "wiercenie się w ławce", całowanie założonych już obrączek, klaskanie na uwielbienie i zupełnie obezwładniająca świadka prośba o podanie chusteczki:P 

My planowaliśmy rzeczy, nie planowaliśmy siebie. 
Improwizowaliśmy.
Chyba podświadomie wiedząc, że improwizowane jest zawsze najbardziej przygotowane, bo to się improwizuje, co się nosi najgłębiej w sobie, co ma najgłębsze pokrycie doświadczalne (Jan Paweł II). 

Ale od każdej zasady jest też wyjątek - ku przestrodze. 
W naszym przypadku mamy takie dwa "wyjątki od spontaniczności", a jednym z nich jest długo wyczekiwany i katowany... pierwszy taniec. Ćwiczony w pocie czoła i pełnym poświęceniu walc angielski i swing był w ostatecznym wydaniu naszym najgorszym tańcem ever! I nie, że żałujemy straconego czasu na ćwiczenia - on był potrzebny. Po prostu zabrakło w nim klucza do sukcesu... spontaniczności:) 

I tutaj będzie egzemplifikacja, z którą wiąże się pewna historia.
Ze ślubu i wesela chcieliśmy mieć nagrane wideo tylko dwie rzeczy: przysięgę oraz pierwszy taniec. Do tego celu postanowiłam użyć mojego prywatnego aparatu i umiejętności podstawowej obsługi sprzętu naszych znajomych. Przekazując aparat (akurat padło) Patrykowi, zapomniałam tylko o jednej rzeczy. Szykując się na poślubne egipsko-izraelsko-pustynne słońce, na obiektywie zostawiłam przykręcony filtr szary NDx8. Kto się orientuje co to, śmieje się teraz na głos. Dla niewtajemniczonych powiem tyle, że z przysięgi mamy słuchowisko a z pierwszego tańca super teledysk z ciemnej dyskoteki:P Dzięki Wredniu za podjęcie wyzwania:) 


 A tak dla porównania nasze próby w Akademii Tańca.
 

We did it our way
Yes, it was our way

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz