„Ten zegar jest całkiem bezduszny,
nie zna litości, nie wie co to jest…” zakochanie! Wraz z tykającą wskazówką,
która odmierza czas do 13 lipca 2013r., czujemy coraz cięższy oddech oczekiwań na
karku, który w oznaczonym czasie niczym Johny przywita się z nami: here’s marriage!
Primo, najwyższy zatem czas zacząć
myśleć o naszych hipotetycznych (ale już chorych!) dzieciach i kto się nimi zajmie,
kiedy my będziemy w pracy, której jeszcze nie mamy?! Tutaj kłania się myślenie
dedukcyjne i jasny wniosek, że trzeba się przeprowadzić bliżej „mamusi”.
Secundo,
logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy prowadzi nas do remontu i własnego kredensu
(a raczej do zestawu wypoczynkowego, co by okazalej wyglądało!), zabezpieczeniu
się na życie (czytaj kredytu na 50 lat) i wykupienia w mBanku ubezpieczenia od nieszczęśliwych
wypadków (w końcu konsultantka strasząca mnie, że wpadnę pod samochód, będzie
miała pole do popisu).
Postanowiliśmy
odważnie wyjść naprzeciw temu, co nieubłagane i już teraz zabezpieczyć swoją
przyszłość. W tym celu mój Przyszły Małżonek przytargał ze śmietnika nasz pierwszy
mebel, którym inaugurujemy wspólne mienie małżeńskie. Krzesło to obdarzyliśmy
nie tylko niezwykłym uczuciem, ale i uczyniliśmy z niego porękę naszej pomyślności.
Nie dość, że kolor czereśni zapewni nam wiecznie żywe uczucie i namiętność, to
specjalnie ułożone zaklęcie sprawi, że wraz z tym krzesłem przejdziemy do
wieczności… nawet jeżeli Miłosz zamieszka pod mostem a mnie potrąci samochód.
Przygotowanie „krzeZŁA szczęścia”
zdecydowanie będzie jednym z tych momentów, które będę wspominać z uśmiechem i
rozczuleniem. I tak na serio, serio… to nie to, że nie myślę o przyszłości, że
nie biorę pod uwagę różnych sytuacji, ale dlaczego zamiast cieszyć się tym co jest,
niektórzy tworzą przed nami scenariusze na miarę Stanleya Kubricka?!
Zatem carpe diem!
Pytanie zasadnicze: bliżej czyjej mamusi chcesz sie przeprowadzić? ;-P
OdpowiedzUsuńI ty, Brutusie, przeciw mnie? ;)
Usuń