Zapakowane prezenty, ciasto w piekarniku i walizka gotowa do
drogi, czyli to nie będzie post o „końcu świata”.
Każdy ma swojego „Kevina samego w domu”, po którym poznaje,
że są już święta. U mnie to już powoli staje się tradycją, że w świąteczny nastrój
wprowadzam się nucąc (Miłosz wie jak wygląd moje nucenie;)) All I Want for Christmas is You, ale w
wersji, którą uważam za tysiąc razy fajniejszą niż oryginał z Mariah Carey.
Naszym świątecznym filmowym faworytem jest właśnie „Love
Actually” (choć Miłosz zastrzega sobie, że ten film ogląda jedynie w lato;)). Nie
jest tandetny, ale z lekkością i humorem mówi o tym, co niby wszyscy wiedzą a i
tak trzeba im o tym ciągle przypominać: to czego naprawdę pragniesz, TO WŁAŚNIE
MIŁOŚĆ!
I choć zabrzmi to banalnie, w te święta wyjątkowo brzmią dla
mnie słowa all I want for Christmas is
You. I tego chyba wszystkim i sobie samym życzymy, nie tylko z okazji
Bożego Narodzenia, aby nigdy nie stracić nadziei (a z drugiej strony nie
przyzwyczaić się!), że ktoś nuci, że wszystkim czego chce na święta, jesteś właśnie
Ty!
p.s.
W myśl piosenki nie powinnam się przejmować prezentami pod świąteczną
choinką, ale dziś uśmiechnęłam się pakując walizkę... jak pięknie jest móc dawać
siebie właśnie takimi, jakimi jesteśmy! Na pewno nie macie wątpliwości który
prezent jest od kogo:)
(na uwagę zasługuje promocja ogórka z 1.99zł/szt. w Carefourze oraz gustowna wstążka
rodem z niemieckich saksów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz