wtorek, 25 września 2012

O epistolografii słów kilka wraz z egzemplifikacją


Najśliczniejsza i najukochańsza serca i duszy pociecho!
Przyjedź, moja duszo, moje jedyne serce, skoro dam znać, a jeśli żyw będę, bo już dłużej bez ciebie żyć niepodobna. Proszę, wierz tak temu, moja najśliczniejsza królewno, jak temu, żem był, jest i będę, póki żyw, najwierniejszym twoim sługą…
Listy Jana III Sobieskiego do Marysieńki


Patrząc na moją tablicę korkową, zaglądając do szafy i pudła na tzw. „gromadnicę*” (*inaczej patologiczne zbieractwo – „nabywanie, zbieranie, gromadzenie oraz trudności z pozbywaniem się rzeczy nieużytecznych lub o małej wartości”), stwierdzam, że w naszej bądź co bądź wyjątkowej relacji sztuka pisania listów nie umarła… choć przybrała równie dziwaczną formę jak jej autorzy.

Odkąd pamiętam zostawialiśmy sobie z Miłoszem liściki, lub pisaliśmy jakieś „mądrości” na skrawkach chusteczek, etykiet, kalendarzy… by później przywiesić je na ścianie lub włożyć pod poduszkę. (Ewentualnie Miłosz zostawiał mi na tablicy orgiami, które wisi do dziś.)

Z czasów studenckich ocalały mi dwa ważne dla mnie „listy”.
Pierwszy to sentencja napisana na odwrocie etykiety z Tymbarku (rok powstania 2005). I powiem tylko tyle, że do dziś historia tego listu stanowi dla mnie jedno z najcenniejszych wspomnień z Miłoszem.

Drugi uchowany wśród kilku przeprowadzek „list” to komentarz Miłosza do kartki nad moim biurkiem (rok powstanie 2007). Pamiętam, że Miłosz skądś mnie odprowadzał do mieszkania na Glinianej i pamiętam, że nawet mnie do samego łóżka odstawił, bo byłam raczej w kiepskiej kondycji psychiczno-fizycznej... O poranku na odwrocie kartki znalazłam „poemat”, który nie mógł napisać nikt inny… ;)


No ale przejdźmy do teraźniejszości:)
Bowiem twórczość Miłosza rozwija się z zawrotną prędkością – nie przez przypadek odwołanie ze wstępu do mistrza polskiej epistolografii miłosnej, Jana III Sobieskiego. Memu Ukochanemu wystarczy kilka dni rozłąki, by wznieść się na wyżyny kunsztu relacjonowania krok po kroku przebiegu swojego dnia (ulubiony liścik z czasów mojego tygodniowego wyjazdu do Niemiec – o desce sedesowej), lub rozwijając zdolności plastyczne z motywem słonka i drogi.
 


Czasem myślę, że kiedy już obydwoje będziemy mieli Alzheimera i zapomnimy jak się nazywamy, nadal będziemy żyć razem dzięki tym kilku skrawkom papieru…:*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz