poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Pierwszy post = srogi zaczyt

Przypadła mi w udziale do napisania pierwsza opowieść związana z Agnieszką i ze mną. Na początku chciałem napisać o mistycznych klapeczkach Agi (chyba muszę sobie sprawić takie same ;P), ale stwierdziłem, że i na to przyjdzie pora.
Postanowiłem napisać o nasze pierwszej randce, która jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy, że była naszą randką.

Otóż rzecz dzieje się w najcudowniejszym z miast polskich Lublinowie, pod koniec miesiąca, kiedy to bezrobotni studenci albo czekają na zapomogę z cyklicznego przelewu kochanie pieniążki przyślijcie rodzice lub też jak kania dżdżu wypatrują czy stypendium wpłynęło.
W ten to srogi późnojesienny czas szlajaliśmy się ze, znanym z innego cyklu książek, Paluchem Grzegorzem (bohaterem m.in: Pani Irenko Kochamy Panią oraz Moniko K. wyjdź za mnie), dopijając resztki pozostałości miesięcznych z domu. Los chciał, że Grzegorz miał jakąś ustawkę z jedną z rzeszy Jego koleżanek w knajpie na Głębokiej co się nazywała Górolsko Izba. Żeby nie robić za piąte koło u wozu zapytałem się Agnieszki czy by z nami nie poszła. No i się zgodziła się ;) Drogę pominę do knajpy bo to nieistotne. Najważniejsze co się działo w środku. No to ja piwo, Grzesiek też jakieś, koleżanka jakiegoś drina, a Agnieszka o dziwo herbatę z wiśniówką. Zrobiłem oczy jak pięć złotych, bo Aga miała wtedy podpisaną krucjatę i za nic nie dało jej się wytłumaczyć, że wiśniówka, to nie sok wiśniowy, a destylat z wiśni mający conajmniej 80% (vel koni mechanicznych). No nic wypiła. :D
Nie muszę dodawać, że była wtedy osóbką bardzo ekonomiczną względem spożycia alkoholu, powiem tylko tyle, że rozmowa zaczęła nam się bardzo ładnie kleić i w ogóle fajnie było.
Grzesiek pozostał wraz ze swoją koleżanką w lokalu, a ja zaś zacząłem odprowadzać Agnieszkę, bo to wtedy w Alcatraz oddział Konstantynów mieszkała i trzeba było Ją odstawić na 22.00 czy tam 23.00. Pointą naszej pierwszej randki, niech będzie fakt, że Aga całą drogę trzymała mnie pod rękę, niemiłosiernie wbijając mi łokieć pod żebra, ale szło się tak miło, że ta drobna niedogodność wcale mi nie przeszkadzała.
:)

5 komentarzy:

  1. w ramach sprostowania: Miłosz wcale mi nie tłumaczył, że wiśniówka to alkohol! więc ja sobie żyłam w błogiej nieświadomości, że wiśniówka to sok wiśniowy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie, że zaczynacie lepić bloga. Niech się dobrze klei. Będę czytać, bo zapowiada się słodko:) Trzymam za Was kciuki. Narzeczeństwo- okres wspaniały- strasznie śmieszny, czasem zbyt pospieszny. Życzę Wam, żeby był przede wszystkim pięknie wartościowy- nawet jeśli się posprzeczacie przy organizacji wesela;) Wszystkiego dobrego! Karolina K-B

    OdpowiedzUsuń
  3. Witajcie. Znalazłem Wasz blog całkiem przypadkiem. Czytając go przypadł mi do gustu Wasz humor, więc pozwólcie że będę tu zaglądać;) Pozdrawiam i życzę powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę, a ja myślałem, że tu na poważnie się produkuję ;)
    Drogi Gościu jesteśmy Ci radzi, zaglądaj, baw się, kibicuj, dedykuj piosenki, dla Nikogo nie zabraknie miejsca ;)

    OdpowiedzUsuń