niedziela, 28 kwietnia 2013

http://pl.wikipedia.org/wiki/Mercedes-Benz_W124

Powiem szczerze - z Mietkiem - nie była to miłość od pierwszego wejrzenia :(

Ów mistyczny automobil, narodził się w 1994 roku gdzieś na terenach byłego Enerdefenu. Obdarzony został kolorem imperial red z wykończeniami paprika, ASRem, nieefektywną pojedynczą, przednią wycieraczką i hamulcem postojowym (potocznie zwanym ręcznym) zaciąganym nogą, którego działanie czasami nastręcza trudności. Dziś pamiętam jak musiałem po coś szybko do domu wyskoczyć i poprosiłem mamę, żeby tylko przeparkowała, gdy wróciłem auto stało w tym samym miejscu, tyle, że otwartą maską :)
Ale od początku ...


Mietka znałem jeszcze w czasach, gdy wraz z moim długoletnim przyjacielem woził sadzonki, krzewy, kwiecie, listowie wszelakie w swoim bagażniku, gdy wiózł nas na saxy do zachodniej Germanii i tamże dowoził do roboty, do Kauflanda, a czasem na wycieczki do Amsterdamu.
Gdy Grzegorz podjechał nim po raz pierwszy po mnie - powiem Wam nie byłem zachwycony. Oczojebnie czerwony, schodzący lakier, zderzaki nie od kompletu, warstwa ochronna lakieru chora na łuszczycę. Nie zrobił na mnie wrażenia, do czasu aż do niego wsiadłem. 
Wykończenia a la drewno, radio stereo, możliwość regulacji siedzenia w pionie, wspomaganie kierownicy, elektryczne szyby i lusterka. Było to coś dla mnie niepojętego bo do tej pory rozbijałem się maminym Matizem w wersji Life więc zrozumcie jakiż to szok przeżyłem w tak wielce luksusowym wnętrzu. Jedynym mankamentem była naderwana gałka zmiany biegów (zapewne od wrzucania wstecznego :P)
Pomału poprzez wnętrze zacząłem zauważać przymioty karoserii jak piękne reflektory mrugające przyjaźnie, chromowany grill, zalotnie uniesione nadwozie dzięki obecności nivo. Tak, pomału i z niezmordowanym uporem silnika 2.0 (najmniejszego w swojej klasie) zdobywał moje serce. 
Od czasu kiedy to stałem się jego szczęśliwym posiadaczem służy mi wiernie i niezawodnie. Był przyczynkiem odnowienia/napoczęcia (niepotrzebne skreślić) mojej znajomości z Agą, kiedy to pozwoliła odwieźć się nim po raz pierwszy do Droszewa. Był naszym rydwanem ognia w szalonej wyprawie do Marsylii.



Aga dzwoni i pyta się czy jadę z Nią do Marsylii i coś tam mówiła, że znajomi, że łódką, a ja na to że może pojedziemy Mieśkiem. Z początku nie wierzyła, że damy radę, ale daliśmy. Nawet Jej udało się pędzić po autobanie numer zwei z prędkością 160 km/h i chyba czerpała z tego jakiś rodzaj radochy.
Dziś mija niemal rok od naszej szalonej wyprawy.
Mietek ma przejechane już prawie 400 tysięcy kilometrów, ale nadal się nie poddaje i choć na osiedlu jest jednym z najgłośniejszych samochodów to gdy patrzę na niego wiem, że przeżyje co najmniej dwukrotnie te Corsy i Civiki, z którymi musi walczyć zaciekle o miejsce do parkowania. :D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz